Nie jest ważne, że Aston Villa ledwie utrzymała się w lidze. Nie jest ważne, że na swoim stadionie zanotowała najgorszy bilans zwycięstw w przeszło 130-letniej historii klubu. Nie ważne, że kibice lamentują nad antyfutbolem jaki serwuje im drużyna pod wodzą Alexa McLeisha. Na władzach klubu nie robi to wrażenia.

Szkocki menedżer już się odgraża na przyszły sezon. To, że zostanie w klubie to dla niego pewnik. On ma już konkretne plany na zbudowanie własnej drużyny. Pierwszy sezon był czasem na czyszczenie bałaganu, który pozostawili poprzednicy. W przyszłym sezonie pokaże co na prawdę potrafi i ma zamiar przekonać do siebie kibiców. Jednocześnie ostrzega piłkarzy, ze skończył się czas sielanki. Do tej pory to za wszelkie niepowodzenia on zbierał po głowie. Jak tłumaczy Szkot chciał ściągnąć presję z zawodników, ale w przyszłym sezonie już nie będzie tak lekko i wszyscy muszą wziąć odpowiedzialność za Aston Villę.

Tymczasem w mediach coraz więcej załamywania rak nad tym jak fatalnie wyglądają The Villans pod wodzą McLeisha. Matt Le Tissier w SkySport stwierdził, że będzie zdziwiony Eck utrzyma posadę. Tymczasem ten ostatni już omawia plany na przyszły sezon. Twierdzi, że już są zaawansowane działania zmierzające do wzmocnienia drużyny. Przypomina, że AVFC musiał zredukować wydatki na utrzymanie drużyny. Plan się powiódł i ma nadzieję, że teraz już będzie tylko lepiej, a klub wróci do czołówki. Szkot pochwalił się, że kluby, w których był wcześniej menedżerem dobrze stały w sprawach finansowych i jego działania przynosiły dobre efekty.

Albo to efekt słońca majowego albo sodówka po triumfalnym utrzymaniu w lidze, ale Alexa McLeisha nie opuszcza humor, a im więcej głosów opowiadających się za zwolnieniem Szkota tym on tryska większym optymizmem. Czy to dobra mina do złej gry czy jednak opcja "menedżer na lata" będzie dalej realizowana?